Cześć i czołem. Dawno mnie nie było. Ciężko i trudno było przez ostatnie miesiące. Nawet nie zauważyłam a minęło od mojego ostatniego wpisu 5 miesięcy. Trudny był to okres dla mnie, wiele się działo, niestety dość nieprzyjemnych dla mnie rzeczy.
Na początku grudnia zaczęły się moje problemy ze zdrowiem. Płaczliwość, kołatanie serca, zmienne nastroje, wymioty, spadek wagi. Po może dwóch dniach doszły do tego mega przesuszone powieki, swędzące, opuchnięte. Następnie katar i uczucie zatkania. Zapisałam się do lekarza rodzinnego, który praktycznie tylko mnie osłuchał i powiedział, że mam nie wymyślać, bo zdrowa jestem. Pod koniec grudnia doszło do tego, że zaczęłam spać na siedząco, bo nie mogłam się położyć. Miałam taki ucisk w klatce, jakby mi ktoś na niej siedział. Duszność, zawroty głowy, mroczki przed oczami. Dokładnie 2 stycznia poszłam do lekarza prywatnie. Zbadał mnie i orzekł jakiś problem z sercem i nadciśnienie. Dostałam leki i zalecenie odpoczynku. Tylko jak odpoczywać z prawie dwulatkiem z nad aktywnością.
Następnego dnia wszystko zaczęło się powoli normować. I wtedy jak grom z jasnego nieba Leoś zachorował. Katar, odparzenie tyłka (on przy katarze momentalnie dostaje biegunki). Cudownie po prostu. Nic tylko w łep sobie strzelić. Dodatkowo jeszcze P na delegacji. Katar trwał prawie dwa tygodnie, doszedł do tego katar i gorączka ponad 39 stopni, więc postanowiłam pojechać do przychodni, niech go lekarz obejrzy. Spakowałam Leosia, wsiadłam do auta i pojechaliśmy do przychodni. Zarejestrowałam go, poszliśmy się rozebrać z kurtek. Leoś zajął się rysowaniem, ja obserwowałam. I w pewnym momencie poczułam się bardzo źle. Poprosiłam siedzącą obok panią o wezwanie pielęgniarki i to ostatnie co pamiętam. Obudziłam się w szpitalu. ( Leosia z przychodni odebrała moja koleżanka, od koleżanki P, a wieczorem przyjechała moja mama. Także Leoś był bezpieczny, a ja jeszcze przez długi czas miałam wyrzuty sumienia, że go zostawiłam). Podobno odleciałam im w przychodni dwa razy, wezwali karetkę. W karetce im się zatrzymałam, brak oddechu, brak bicia serca. Udało im się mnie przywrócić. W szpitalu badania, kroplówki, zastrzyki i zostawienie sama sobie. Oczywiście nic nie wykryli, nie wiedzą co mi jest. Także sama nie wiem co jest grane.
Przez połowę stycznia i luty dochodziłam do siebie. Teraz jest już jako tako. Nadal dokuczają mi powieki. Nadal są mega wysuszone. Żadne kremy, olejki nie pomagają. Mam ochotę wydrapać sobie oczy. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam pomalowana, mało tego, nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam pomalowane rzęsy.
Także jak widzicie u mnie nie za ciekawie. Ale mam nadzieję, że z dnia na dzień będzie już tylko coraz lepiej.
Pozdrawiam
Zdrówka.
OdpowiedzUsuńNadciśnienie na tle nerwowym to jest tragedia. Wiem coś o tym.
Pozdrawiam